Strona główna - artykuły

Dodano: 8 lutego 2009
Ilekroć nie spojrzałbym wspomnieniami wstecz, to najczęściej widywaną przeze mnie zwierzyną w dzieciństwie były, prócz kaczek, piżmaki. Nie wynika to nawet wcale z moich myśliwskich zainteresowań. Jako podlotek przedkładałem zresztą nade wszystko wystawanie z wędziskiem nad wodą. A nad nią, jeszcze paręnaście lat temu rej wodziły te sympatyczne gryzonie.

Piżmak


Piżmak, (bardziej archaiczna nazwa - piżmoszczur lub jeszcze rozwleklej nazwawszy szczur piżmowy) to osiedleniec z dalekiego Nowego Świata. Migracja jego na nasz kontynent nie była oczywiście samorzutna – kładzie się na nią wszechmocna ręka rynku. Otóż, na przełomie wieków sprowadzono piżmaki do celów czysto gospodarczych – jako potencjalną siłę napędową przemysłu futrzarskiego. Piżmaki rozpędziły się na tyle, że pewnego dnia zrejterowały z czeskiej hodowli klatkowej wybierając wolność. „Prywatna inicjatywa” zwierząt okazała się początkiem prosperity. Z pięciu osobników, które uszły z klatek w 1905 roku urosła populacja, która objęła zasięgiem występowania niemal całą Europe a także północną i środkową Azję, gdzie jednak populacja jego powstała wskutek introdukcji (Rosjanie w ogóle mają na koncie wiele zakończonych sukcesem wsiedleń, część z nich jest dziś przeklinana m. in. przez polskich przyrodników – tyczy to jenota i norki amerykańskiej) – swego czasu piżmak obejmował swym występowaniem 16 mln km2. Podobnie jak króliki omawiany gatunek rozpoczął kolonizację w tempie iście ekspresowym – w 1924 roku odnotowano obserwację tych zwierząt na terenie Polski (okolice Cieszyna) – już 35 lat później opanowały cały obszar naszego kraju, w czym znacznie przysłużyły się działania wojenne, kiedy to wiele hodowli uległo zniszczeniu a zwierzęta – wydostawały się na wolność. Dziennikarz i pisarz łowiecki Krystyn Mazurkiewicz w książce „Wilki wilkołaki” tak opisywał inwazje piżmaków w latach okupacji: „W nocy wokół ostrowu szły pluski, woda żyła i jakby wrzała, błąkały się po niej czerwone, aż rubinowe światełka oczu. To setki piżmaków.” Znaczne zdolności przystosowawcze, plastyczność ekologiczna sprawiły, że nowy gatunek szybko odnalazł dogodną dla siebie niszę ekologiczną.

W łowisku, w którym poluje i mieszkam piżmaki pojawiły się na początku lat pięćdziesiątych. Wedle relacji leciwego już dziś myśliwego pierwsze jego spotkanie z piżmakiem wyglądało mniej więcej tak, że strzelił on, jak mu się wydawało, do szczura (jako rolnik darzył je nieprzejednaną awersją). To co podniósł było niewątpliwie powinowate szczurom, ale trzeba było jeszcze trochę czasu by miejscowa ludność poznała ów gatunek, który właśnie zaczynał robić ogromna karierę. Myśliwską – polowanie na piżmaki stało się bardzo popularne, oraz gospodarczą – jeszcze popularniejsze stały się w dobie niezwykłej drożyzny na wyroby garbarskie futerka piżmacze.

Skąd takie powodzenie? Piżmaki występowały do początku lat dziewięćdziesiątych dosłownie wszędzie. Spotkać je można było w każdym kaczym dołku, na wiosennych rozlewiskach. Byle stawek upstrzony był ich chatkami (domkami) – wystającymi z wody kopczykami, w których mieszkały bądź magazynowały pokarm. Idąc wiosną wzdłuż brzegu oczka wodnego zapadało się w ich płytko kopane norki. Nie było rowu, kanału, rzeki, jeziora czy bagna niezamieszkiwanego przez piżmaki. Kwietniową porą na tafli większego stawku wygrzewały się w słońcu jak rozrzucone paciorki czy włochate kukiełki. Jeśli czego unikały, to tylko całkowicie wybetonowanych zbiorników, gdzie nie mogły wykopać podwodnych wejść do norek.

Piżmaki to nieduże zwierzęta, ważą średnio ok. 1,2 kg, mocarniejsze osobniki osiągają i 2 kg. Apetyt mają niewspółmierny do gabarytów pałaszując dziennie do 0,5 kg pożywienia. Dieta piżmacza jest w większości jarska (zjedzą praktycznie wszelką roślinność wodną – kłącza, pędy, liście, korzenie; poza tym rośliny uprawne, korę czy owoce i warzywa), ale z chęcią pobierają też pokarm zwierzęcy – małże, drobne ryby, owady, ponoć – tu posiłkuję się wiedzą czysto podręcznikową – nie gardzą padliną. Minimalne wymagania są zapewne podstawą sukcesu populacyjnego tego gatunku, a jeśli dodać wysoką plenność – w naszych warunkach do 3 miotów rocznie, w których samica wydaje na świat za każdym razem po niespełna miesięcznej ciąży od 3 do 8 młodych. Samice z pierwszego miotu są zdolne do rozrodu już w pierwszym roku życia i często rodzą jeszcze jesienią. Stąd możliwość nawet dziesięciokrotnego zwiększenia pogłowia względem stanu wiosennego. Ale też cały zastęp drapieżników dybie na tego gryzonia: lisy, wydry, norki, jenoty, dziki oraz drapieżne ryby – sumy i szczupaki, stąd niemała śmiertelność.

Choć na piżmaki polować można od 11 sierpnia do 15 kwietnia optymalnym czasem do łowów na nie jest przełom marca i kwietnia (przy obecnych wcześnie ustępujących zimach również luty). W tym bowiem czasie wszystkie osobniki są już pełni rozwinięte a młode niewiele ustępują dorosłym - nie ma niebezpieczeństwa ustrzelenia niewyrośniętych „myszek” (takie maluchy zwane też były kotkami), tak jak ma to miejsce jeszcze do późnej jesieni. Wiosenne polowanie wygląda dwojako – albo podchodzi się aktywne całą dobę zwierzęta albo poluje się z zasiadki, czatując nad brzegiem wody. Sam jako mały chłopiec kibicowałem swojemu ojcu w takich czatach, choć niepomiernie lepsze efekty przynosił podchód. Ojciec mój specjalizował się w polowaniu na piżmaki – w najlepszych sezonach miał na rozkładzie 90-100 szt., w słabszych nie schodził poniżej 30-50. Wychodząc z rana posuwał się ostrożnie wzdłuż rowów melioracyjnych a widząc rozchodzące się fale zamierał w oczekiwaniu na zwierza. Zwierza płynącego widać jak na lekarstwo – sam pyszczek i kawalątek ogona pruje lustro wody – strzelać trzeba mierząc w „nosek” dwuipółmilimetrowym śrutem (łatwo jest strzał zdołować). Najmniejszy ruch może spłoszyć zwierzynę a dodatkowo pamiętać należy o warunkach bezpieczeństwa – przy płaskim strzale wiązka śrucin rykoszetuje od wodnej tafli i trzeba mieć dobry kulochwyt (tu polowanie na rowach było znacznie bardziej bezpieczne po skarpy rowu zatrzymywały błądzący ołów).

Niezastąpionym towarzyszem polowań są tu psy-aportery. Jeśli nie ma takowych a polowanie odbywa się na czystych, niezarośniętych zbiornikach ściągać można ustrzeloną zwierzynę kotwiczkami, wyciętymi najczęściej z drzewek iglastych w taki sposób, że gałązki tworzą ramiona kotwicy. Kotwica uwiązana do mocnego sznurka, a jeszcze lepiej do wędki miotana była w kierunku dryfującego bezwiednie trofeum – należało ją przerzucić za zwierza i ściągnąć do siebie wziąwszy na hol piżmaka. W ostateczności, nie posiadając nijakiej pomocy aportowało się tuszkę samemu – w dezabilu, przy paru stopniach Celsjusza nad wodą i jeszcze mniej w niej samej…

Poza drapieżnikami i myśliwymi na piżmacze życie nastawali też kłusownicy – w czasach, gdy za futra płacono grube pieniądze nad stawami roiło się od żelaz, siatek, buczy czy innych pułapek. Przypomina mi się ciekawe spotkanie nestora mojego koła z kłusownikiem. Polujący na przedwiośniu nad jeziorem Blanki kolega Marian natknął się na kłusownika wybierającego z pułapki piżmaka. Ruszył w pogoń za raubszycem. Sądząc, że zagna go w kozi róg napędził w cypel zamknięty linią jeziora i wychodzącym z niej kanałem. Jakież było jego przerażenie, gdy przyparty do muru kłusownik wskoczył w nie taki znowu wąski kanał i zniknął pod wodą. „Zabiłem człowieka” – zaczął żałować pogoni myśliwy, ale rozchodząca w poprzek koryta smuga z bąbli powietrza znaczyła trasę podwodnej ucieczki zbiega. Po dość długim czasie pod przeciwnym brzegiem zaczął się gramolić sam nurek. Wyszedł powoli w mokrym waciaku, pełnych wody gumofilcach, nawet uszanki pod wodą nie zgubił. Ruszył przed siebie, ale drobił nogami bo przymrozek ścinał mokre ubranie w pancerz. Jak stwierdził kolega Marian czytając później ze śladów – dowlókł się pechowy kłuser do ukrytego przy drodze motoru i – nadal mokry – pojechał do domu.

Niestety, na dzień dzisiejszy w naszym regionie o piżmaku należy chyba mówić w czasie przeszłym. Ten pospolity gatunek zniknął nagle, a załamanie jego liczebności jest ściśle skorelowane z pojawieniem się innego północnoamerykańskiego migranta – norki amerykańskiej. Łowieckie statystyki spadały lawinowo. Na Warmii i Mazurach w ciągu trzech lat odstrzał piżmaków zmalał sześciokrotnie, obecnie zaś pozostaje śladem dawnych rozkładów (w sezonie 2004/2005 upolowano w całym kraju lewie 5933 szt.). W połowie lat osiemdziesiątych minionego stulecia w moim kole łowieckim pozyskiwano rocznie ok. 400 szt. piżmaków, choć są to zapewne dane mocno zaniżone. Zaledwie dekadę potem nie było tu już z czego pozyskiwać. Jeszcze w sezonie 1994/95 mój ojciec bez większego problemu, zwyczajowo oszczędzając odpowiednią ilość piżmaczych par do rozrodu upolował 31 tych gryzoni. Następnej wiosny mimo usilnych poszukiwań nie tylko nie było za czym powieść lufami, ale nawet ciężko było dopatrzeć się tego zwierza. Jednego młodego osobnika okaleczonego przez wałęsające się psy widziałem jeszcze w kwietniu 1996 roku, w dwa lata potem w środku mojej rodzinnej wsi na trzech sąsiadujących stawach gospodarować zaczęła parka piżmaków wyprowadzając nawet kilka młodych. Wobec narastającej w galopującym tempie liczebności wszelakiej maści drapieżców spełniły się czarnowidztwa fatalistów i para ostańców zniknęła równie nagle jak się pojawiła. W 1999 widziałem ostatniego piżmaka. Co jednak ciekawe, norki, które z całą pewnością zniwelowały pogłowie piżmaków i ptactwa wodno-błotnego w rodzimym środowisku nie wpływają na nadwyżki populacyjne (tam wzajemne relacje między obu gatunkami kształtowały się przez tysiąclecia, na gruncie europejskim zaś przez kilkadziesiąt lat). Pozostaje też pytanie odnoszące się do mojego „podwórka” jak tak prężna populacja mogła zniknąć w ciągu zaledwie jednego roku, przy jednoczesnym braku obserwacji norek.

Nie wszyscy muszą martwić się zniknięciem piżmaka. Poza Polską północną populacje, mimo że podupadły liczebnie, nadal nieźle prosperują. Na terenach stanowiących rybackie obręby hodowlane nie mają okresu ochronnego, a sami rybacy traktują je jako szkodniki rozkopujące groble.

Polowanie na piżmaka było swego czasu tym czy dla przedwojennych łowców były łowy na tokach czy wiosenne polowanie na ptactwo – wiosennym preludium, uczestniczeniem w przebudzeniu przyrody z zimowego letargu. Choć łowom na te gryzonie brak było dramaturgii i polotu jakie towarzyszą tokom pozostawał ten sam rytuał z plenerem tętniącym od ptasiego rozhoworu, przesyconym wszelakimi aromatami balsamicznym powietrzem i zielenią wypełzającą spod śniegu. W takich okolicznościach nawet wzbudzające żywe konotacje ze szczurzym rodem trofeum nabywa nieprzeszacowanej wartości.

DARZ BÓR
ŁUKASZ JĘDRYCH
Wróć do listy artykułów

Nasza oferta | zobacz pełną ofertę

dysponujemy:
  • inwentaryzacją krajoznawczą regionu
wykonujemy:
  • aktualizacje treści turystycznej map, przewodniki
  • oceny oddziaływań na środowisko (Natura 2000)
  • oceny stanu ekologicznego wód (Ramowa Dyrektywa Wodna UE)
  • prace podwodne, poszukiwawcze
prowadzimy:
  • nurkowania zapoznawcze, turystyczne, szkolenia specjalistyczne
statystyki | realizacja : nesta.net.pl