Dodano: 0 0000
należy do sów sercoszlarych ze względu na charakterystyczną szlarę w kształcie serca (nie sposób pomylić jej z inną sową). Jest wielkości dużego gołębia. Wierzch ciała popielatoszary z żółtordzawymi plamami, na piórach czarno-białe plamki w kształcie płomyków (stąd nazwa płomykówka). Szlara i spód tułowia białe lub białożółtawe. Oczy prawie czarne.
wygląd należy do sów sercoszlarych ze względu na charakterystyczną szlarę w kształcie serca (nie sposób pomylić jej z inną sową). Jest wielkości dużego gołębia. Wierzch ciała popielatoszary z żółtordzawymi plamami, na piórach czarno-białe plamki w kształcie płomyków (stąd nazwa płomykówka). Szlara i spód tułowia białe lub białożółtawe. Oczy prawie czarne.
występowanie przeważnie w sąsiedztwie człowieka na strychach wiejskich domów, szczególnie wieżach kościołów, w ruinach itp.; znacznie rzadziej w starych lasach o rozluźnionym drzewostanie ewentualnie parkach w pobliżu osad. Jest związana z krajobrazem rolniczym.
tryb życia płomykówka najbardziej z krajowych sów nie cierpi dziennego światła i dlatego dzień spędza ukryta głęboko w mrocznych zakamarkach, wylatując na łowy późno w nocy.
Ma tak czuły słuch, że poluje nawet w kompletnych ciemnościach (Tomasz Lippoman).
Spośród krajowych sów najbardziej wyspecjalizowała się w polowaniu na gryzonie. Dość często sporządza zapasy z upolowanej zdobyczy. Trawi bardzo szybko, ok. 2 godzin. W ciągu roku zjada najmniej 1200 drobnych gryzoni. Jednak podczas ostrych zim ginie dość licznie. Jej wypluwki są pokryte charakterystyczną serowatą warstewką ciemnej śliny.
Głos płomykówki przypomina głośne chrapanie dorosłego człowieka (”Ptaki Europy” – Z. Czarnecki, K. A. Dobrowolski, B. Jabłoński, E. Nowak) lub mrożący krew w żyłach „wisielczy chichot” ( Tomasz Lippoman).
pokarm głównie drobne gryzonie do wielkości szczura, dosyć często zjada ryjówki i nietoperze, rzadziej duże owady, żaby i drobne ptaki (przeważnie wróble).
gniazdo Gnieździ się w cichych i ciemnych miejscach: kątach strychów, pomiędzy belkami itp. Ewentualnie w obszernych dziuplach, szczelinach skał i skrzynkach lęgowych. Gniazda jako takiego nie zakłada.
ochrona Stan liczebny w kraju: 1000-4000 par (Komitet Ochrony Orłów-2002r.). Płomykówka jest jedną z najpożyteczniejszych sów w Polsce. Skuteczne jest rozwieszanie skrzynek lęgowych, które płomykówki dość chętnie zajmują (Tomasz Lippoman)
jaja Od IV do VIII składa 4-6 (wyjątkowo przy obfitości pożywienia do 11) podługowatych , białych jaj. Wysiaduje wyłącznie samica, młode pozostają w miejscu gniazdowania ok. 55 dni. Wyprowadza jeden lęg w roku, w latach „mysich” dwa a nawet trzy lęgi. W lata ubogie w myszy nie gnieździ się w ogóle.
uwagi źródło: „Zoologia dla leśników” A. Haber, M. Nunberg
piśmiennictwo

Komentarze

marton budkarz marton119@.wp.pl
31 maja 2008

sam wieszam budki lęgowe i obrączkuje płomykówki to wspaniałe zwierzętA

Roman Obczyński romik196@klub.chip.pl
12 grudnia 2007

Pozdrawiam założyciela portalu Piotra Dynowskiego i całą obsadę "jeziora". Uwaga! Pisze autor zdjęć tej pięknej sówki. Uratowana sowa, ta na zdjęciu, młody osobnik, był potłuczony, wpadł do klatki schodowej. Trafił wtedy pod dobrą opiekę. Ostatnio dostałem informację, że żyje. Mamy 2007 rok tj. około 4 lata temu. Płomykówki u nas,widziałem (a raczej słyszałem) , rok temu.

Tomasz Lippoman tomasz@bialowieza.com.pl
19 września 2003

Płomykówka

W miasteczku K. od kilku dni mówiło się tylko o duchach. Wskaźniki pobożności osiągnęły poziom nie notowany od niepamiętnych czasów. Starzy ludzie opowiadali dawno zapomniane historie, a młodzi jak nigdy dotąd chętnie nastawiali uszu. Proboszcz rozpromienił się widząc na niedzielnym nabożeństwie jednego z najbardziej zatwardziałych w miasteczku grzeszników. Nie minęło czasu wiele, a nawet dziennikarz z miasta wojewódzkiego przybył do K. w poszukiwaniu dobrego tematu. A wszystko zaczęło się od kobiety. Nie była to zwykła niewiasta, jedna z tych dziewcząt, które deptały koślawe chodniki prowincjonalnego K. Weronika nie chodziła, ona ukazywała się i znikała w aureoli złotych włosów spływających na alabastrowe ramiona niczym krople majowego deszczu. Śmiech dziewczyny brzmiał jak sznur pereł rozsypany na marmurowej posadzce. W jej orzechowych oczach migotały najjaśniejsze gwiazdy sierpniowego nieboskłonu.

Nigdy jej nie widziałem. Marek, młody kościelny widywał ją na rynku, nad rzeką, a najczęściej w snach i marzeniach, które coraz bardziej zlewały się nieszczęsnemu chłopakowi w jedno. Życie nigdy Marka nie rozpieszczało. Urodził się w rodzinie tak zwanej patologicznej. Ojciec pijak, matka wiadomo. Szpetnym był dzieckiem i nie wyrósł z tego. Jąkała i słabeusz. W szkole nie miał lekko. Całe życie pod górkę. Miejscowy proboszcz, człowiek starej daty, jak to mówią dobra dusza, zaopiekował się nieszczęśnikiem. Wykształcił, odkarmił, ubrał i po kilku latach miał gotowego kościelnego. Chłopak z zapałem wywiązywał się ze swoich obowiązków wdzięczny za księżowską opiekę. Noce i dnie mijały, wszystko toczyło się utartym torem aż do chwili, gdy w miasteczku K. pojawiła się Ona. Marek najpierw oniemiał, po chwili stopniał jak świeca na przypiecku, a w końcu oszalał z miłości. Nigdy nie zamienił z Weroniką jednego słowa. Nie zbliżył się nawet do dziewczyny na bliżej niż szerokość ulicy. Patrzył, marzył i chyba był szczęśliwy. Pierwszy raz, pierwszy raz w całym bezbarwnym życiu. Ludzie też patrzyli, widzieli. Czasem ktoś rzucił jakiś gruby żart, czasem coś przygadał, najbardziej jednak nikogo to nie obchodziło. Ot miejscowy niedorajda zakochał się w przyjezdnej, rzecz błaha, nie wnosząca nic istotnego do życia płynącego znaną i niezmienną koleiną. Bójka na weselu, nowa kochanka burmistrza, awaria samochodu proboszcza to tematy godne powszechnej uwagi i omówienia po niedzielnym nabożeństwie.

Sprawy toczyły by się pewnikiem swoim torem gdyby nie zniknięcie Weroniki. Dziewczyna wyjechała, nagle i po prostu. Pewnego marcowego dnia pojawiła się na przystanku PKS –u, wsiadła do autobusu i tyle ją było widać. Marek oszalał, chodził jak błędny uliczkami K. Mówili, że szukał. Zaczął pić, choć nigdy wcześniej tego nie robił. Przestał się nawet jąkać. Oczy zaczęły mu pałać jakimś szatańskim ogniem. Potem zniknął. Nikt nie widział chłopaka przez kilka dni aż do czwartku, tego pamiętnego czwartku gdy gospodyni księdza, pełniąca doraźnie obowiązki kościelnego znalazła ciało. Marek wisiał na belce w wieży kościoła. Krótkie śledztwo wykluczyło udział osób trzecich. Był pogrzeb. Pochowano samobójcę bez wielkich ceregieli, lecz całkiem przyzwoicie i zaczęło się.

Najpierw ludzie gadali, jak to ludzie w takich przypadkach. Proboszcz na kazaniu potępił samobójstwo, wspominając jednak o potędze miłości i kruchości ludzkiego charakteru. W pierwszą środę po pogrzebie Marka - Wacław - mistrz piekarski, wracając nad ranem z roboty w lokalnej piekarni, usłyszał diabelski chichot z kościelnej wieży. To był ten pierwszy raz, lecz niestety nie ostatni. Następnej marcowej nocy Wojciech - syn kowala, pracownik magistratu, całkowicie będąc trzeźwym i w przytomności umysłu ponownie dosłyszał czarci rechot z wieży zabytkowego kościoła. Potem byli następni , w tym także ludzie poważni , powszechnie szanowani i nadużywający alkoholu tylko przy wyraźnie właściwych okazjach. Był post. W K. zasadniczo przestrzegano wstrzemięźliwości, a diabeł na wieży dokazywał.....

Pojawiłem się w K. cztery dni po pogrzebie Marka. Przejazdem. Wstąpiłem do miejscowego baru wiedziony pragnieniem. Przy pierwszym kuflu piwa bez żadnej inicjatywy własnej uraczono mnie miejscowa sensacją. Słuchałem, słuchałem i coraz bardziej dojrzewało we mnie przekonanie, że diabeł nie taki straszny jak go malują. Nie bez pewnej dozy przyjemności dotrwałem w barze do zmierzchu. Nadeszła pora konfrontacji.

Wędrowałem wąskimi uliczkami w złocistej poświacie księżyca, światem przepojonym magicznym spokojem zmierzchu. Ani pies, ani ptak, ani żadne inne zwierzę nie odważyło się zmącić swym głosem tej jedynej, niepowtarzalnej chwili z pogranicza sił jasności i mroku. Rynek miasteczka, na co dzień koślawy i marny, w poświacie nocnego światła przedstawiał się nader powabnie. Ławki na skwerku porośniętym klonami i lipami zachęcały do odpoczynku w żółtym świetle ulicznych latarń. Wybrałem tę najbliższa wierzy kościelnej. Skręciłem papierosa. Zapaliłem. Mijały minuty wczesnowiosennego, ciepłego wieczora. Rogalik księżyca zawisł nad ciemna bryłą ruin dawnego klasztoru.

Z wieży kościoła dobiegł mnie wisielczy chichot. Cisza. Chrapanie dziecka i znów cisza. Nie miałem już żadnych wątpliwości. Na kościelnej wierzy osiedliły się sowy płomykówki.

To prawdziwa radość zwarzywszy, że we wschodniej Polsce ten piękny ptak ginie w tempie zastraszającym. Płomykówka jest naszą najbarwniejszą sową. W upierzeniu tego smukłego ptaka wielkości wrony przeważają kolory żółty, brązowy i szary ożywione pomarańczowymi i niebieskimi płomykami. Czarne oczy sowy otacza szlara z piór w kształcie serca nadająca jaj dość niesamowity wygląd. Anglosasi wymyślili dla płomykówki wiele imion; sowa z małpią twarzą, sowa duch, kościelna sowa, i.....sowa śmierć. W Polsce funkcjonuje tylko jedna nazwa co można wiązać z tym, że ptak ten jest ludziom mało znany. Jest to o tyle dziwne, że płomykówka związała swój los z człowiekiem prawdopodobnie już setki lat. temu Sowy te gnieżdżą się chętnie w stodołach, na strychach budynków, w gołębnikach i najczęściej na wieżach kościołów. Ulubiony teren łowiecki płomykówki to tradycyjny krajobraz rolniczy z mozaiką różnych upraw, oczkami wodnymi, miedzami porośniętymi dziką gruszą i kępami drzew. W takim terenie sowy znajdują dostatek gryzoni i ssaków owadożernych, stanowiących ich podstawowy pokarm. Płomykówka obdarzona jest niezwykle czułym słuchem co pozwala jej na łowy nawet w kompletnej ciemności. W ciągu dnia sowy te nigdy nie polują spędzając tę porę doby w miejscach możliwie najciemniejszych. Płomykówki przystępują do lęgów jeden raz w roku w okresie od kwietnia do sierpnia. W lata mysie potrafią lęgnąć się dwa razy a w przypadku niedostatku gryzoni rezygnują ze składania jaj. Są to zwierzęta osiadłe spędzające zimę w tym samym miejscu, w którym gniazdują.. Chętnie zajmują to samo gniazdo przez wiele lat o ile nie nastąpią w jego bezpośrednim otoczeniu jakieś drastyczne zmiany. W ciągu ostatnich kilkunastu lat notuje się ciągły i gwałtowny spadek populacji tych ptaków. Najszybciej ubywa płomykówek we wschodniej części kraju. W północno wschodniej Polsce szacuje się populacje płomykówki na nie więcej niż 400 par Przyczyn tego zjawiska jest z pewnością kilka w tym chemizacja i intensyfikacja rolnictwa, lecz najważniejsza to remonty budynków sakralnych w tym wież kościelnych , w których najchętniej sowy te się osiedlają. W wyremontowanych budynkach prawie nigdy nie pozostawia się otworów przez które ptaki mogły by swobodnie dostać się do wnętrza odcinając je od tradycyjnych miejsc gniazdowych.. Jest jednak pewna nadzieja dla tych pięknych i tajemniczych ptaków. Mazowieckie Towarzystwo Ochrony Fauny wraz z kilkoma innymi organizacjami rozpoczęło akcję rozwieszania skrzynek lęgowych dla płomykówki, które są dość chętnie przez nie zajmowane. Od kilkunastu lat prowadzony jest w Polsce monitoring sów. Jest to o tyle ważne, ze większość gatunków zmniejsza swoją liczebność a część jest zagrożona wyginięciem. Dzięki rejestracji stanowisk lęgowych sów można nie tylko śledzić zmiany ich liczebności ale i podejmować działania zaradcze jak choćby wywieszanie budek lęgowych w pobliżu dawniej zajmowanych przez sowy budynków. Informacje o miejscach występowania sów można przekazywać na adres: Mazowieckie Towarzystwo Ochrony Fauny ul. Jagiełły 10, 08-110 Siedlce lub e – mail mtof@ap.siedlce.pl

Tomasz Lippoman
Tel +85 66 19 461

Nasza oferta | zobacz pełną ofertę

dysponujemy:
  • inwentaryzacją krajoznawczą regionu
wykonujemy:
  • aktualizacje treści turystycznej map, przewodniki
  • oceny oddziaływań na środowisko (Natura 2000)
  • oceny stanu ekologicznego wód (Ramowa Dyrektywa Wodna UE)
  • prace podwodne, poszukiwawcze
prowadzimy:
  • nurkowania zapoznawcze, turystyczne, szkolenia specjalistyczne
statystyki | realizacja : nesta.net.pl