Strona główna - artykuły

Dodano: 13 lutego 2007
Przeszukując swe przepastne „archiwa” znalazłem kilka wycinków z prasy, które nieodmiennie, ilekroć je przeczytam, doprowadzają mnie do skrajnej irytacji. Nieprzypadkowo zresztą ich poszukiwałem, oto bowiem telewizja potraktowano mnie bukolicznym obrazkiem, na którym rolnik-samarytanin bawił się ze stadkiem zwierząt wykradzionych z lasu. Z „uratowaną” sarenką, „uratowanym” liskiem i takim też dzikiem. Wedle słów owego rolnika każde z tych zwierząt, znalezione przez niego w lesie, maleńkie, bezbronne, osierocone bliskie było śmierci z wycieńczenia i on to zabierając takie żyjątko do domu ze szponów owej śmierci je wyrywał. Niepięknie streściłem meritum reportażu, ale niewiedza i ignorancja bijące od niego nie pozwalają mi na przychylną ocenę. W tym samym tonie utrzymane są wspomniane na samym początku antypatyczne wycinki. Ot choćby w „Gazecie Olsztyńskiej” z 8 kwietnia 2004 roku znalazłem artykulik o sarnie, która znaleziona została „maleńka, bezbronna i samotna” przez gospodarza, który na podstawie takich to spostrzeżeń wykonkludował sobie, że „na pewno coś się stało jej matce” i zabrał oseska do siebie. Ckliwe i chwytliwe. Również „GO” tym razem z 11 lipca 2003 roku i notatka o małżeństwie, które „przygarnęło” łanię, „znalezioną w lesie” jak to lakonicznie, ale nader wymownie wspomniano. I jeszcze reportaż „Zaklinacz dzików” (i znowu „GO”, z 31 października 2003 roku) o człowieku, który postanowił „hodować dziczyznę”. Ani słowa o tym czy ludzie ci usankcjonowali prawnie obecność tych zwierząt w swym domu, natomiast obecne są deklarację o „wypuszczeniu ich na wolność”. Oklepana tematyka „pseudoprzyrodnicza” w tandetnym wydaniu, gloryfikująca bezprawne w gruncie rzeczy postępowanie.

Dzik


Nie ma potrzeby przytaczania większej ilości takich materiałów, by sam nasunął się wniosek jak niefrasobliwie traktowany jest problem chwytania i przetrzymywania dzikich zwierząt przez osoby częstokroć zupełnie po temu niekompetentne. Przyczyny takiej „hodowli” są różnorakie, ale wyróżnić można cztery główne:

1. Tą przodującą i najczęstszą jest chyba chęć niesienia pomocy. Taka pomoc zazwyczaj nie jest jednak uzasadniona. Ujawnia się tu brak podstawowych wiadomości o naszych najpospolitszych nawet gatunkach, kiedy zdrowe młode osobniki zalegające samotnie brane są za osobniki osierocone czy chore. Pokazywał mi pewien zapalony grzybiarz brykającego po jego ogródku (w środku miasta), zdrowego koźlaczka, w jego mniemaniu wycieńczoną sierotkę, uparcie zapewniając, że „...gdybym na nią nie naszedł, to już byłoby po niej...”. Tymczasem ukryte w trawach sarniątko znajdowało się zapewne pod opieką czuwającej nieopodal kozy. Laicy, oraz osoby nieodpowiedzialne, nie mające często pojęcia o naszej faunie, pomimo najszlachetniejszych nawet odruchów, czynią niepowetowane szkody. Ciekawym przykładem, choć takim który można dwoiście rozpatrywać, jest uratowanie przez rolnika koźlęcia „potraktowanego” kosiarką rotacyjną. Gospodarz, który znalazł na swej łące nieszczęsne maleństwo, wyratował je od śmierci m. in. własnoręcznie amputując zmiażdżoną cewkę (nogę). Wykurował sarniaka wspaniale, lecz próby wypuszczenia go na wolność rozminęły się z celem – sarna, a była to koza, po osiągnięciu dojrzałości przepadła w sierpniu na jakiś czas by wiosną przyszłego roku powić dwoje koźląt. Przeganiana przez swych dobrodziei, nabrała pewnego do nich dystansu, dopuszczając człowieka na paręnaście metrów, nie zrezygnowała jednak z eskapad na przydomowe ogródki warzywne czyniąc sąsiadom owego rolnika poważne szkody. O ile nie rozszarpały całej trójki psy, padła ona zapewne z ręki myśliwego (nieświadomego, że strzela do na poły oswojonych zwierząt), gdyż z czasem uciążliwe wizyty sarniej rodziny się skończyły.

2. Drugą przyczyną jest nieposkromiona ludzka ciekawość. Pokusa by napotkaną istotkę choćby dotknąć, obejrzeć, pokazać znajomym - bywa nieodparta. Jak stresujące muszą być te czynności dla zwierząt nie trzeba chyba opisywać. Są przecież tak płochliwe gatunki, że sam ludzki odór na ciele młodego może spowodować porzucenie miotu, nie mówiąc już o tym jak traumatycznym dla leśnej „dziatwy”, jest bezpośredni kontakt z ludźmi. Znany jest mi przypadek, gdy pochwycone przez człowieka malutkie kaczęta krzyżówki, marły błyskawicznie na skutek doznanego, olbrzymiego stresu.

3. Kolejnym bodźcem są ambicje, aby posiadać cokolwiek oryginalniejsze zwierzę niż mają sąsiedzi. Taki więc można oglądać obrazek na podmiejskim osiedlu: obok sfory dobermanów hasają dwie sarny, szarak i lisek, wszystko kupione od robotników leśnych, wszystko wykradzione z lasu. Udręką mogą być osobnicy, którzy dość regularnie „ratują” zwierzynę tylko po to, aby móc zaimponować dość nietypowym pupilem.

4. I na sam koniec najbardziej ponury aspekt –wybieranie i przetrzymywanie zwierząt dla zysku. Proceder ten tym się tylko różni od „zwykłego” kłusownictwa, iż osobnik nim się trudniący ponosi większe nakłady związane ze schwytaniem i odchowaniem. Pod płaszczykiem pomocy zwierzętom, więzi się je i uśmierca lub sprzedaje „hodowcom”. Ośmielę się stwierdzić, iż większość nielegalnie utrzymywanych przez ludzi, dzikich zwierząt przeznaczona jest do szeroko rozumianych celów konsumpcyjnych. Można więc spotkać hodowane w króliczych klatkach jenoty, lisy (dawniej, gdy futra były w cenie, obecnie jest to już nieopłacalne), dziki pełniące role tuczników czy sarny -opasów np.. w czasie jednej z zim stulecia skrajnie wygłodzona siuta podeszła pod zabudowania gospodarskie. Gospodarz, owszem nie żałował ani paszy, ani miejsca w oborze ,ale po „rekonwalescencji” zamiast do lasu koza, jako kulinarny rarytas, trafiła na stół.

Przeciwdziałanie temu zjawisku jest proste – to edukacja przyrodnicza naszego społeczeństwa ze szczególnym uwzględnieniem:
  • zwyczajów zwierzyny, zwłaszcza tych dotyczących wychowu młodych,
  • postępowania wobec znalezionych zwierząt rannych i młodych,
  • uczulania społeczności, zwłaszcza wiejskiej, że o wszelkich zaistniałych, negatywnych zjawiskach powinni informować osoby kompetentne (myśliwych, administrację leśną, itp.),
  • wskazywania instytucji i ośrodków zajmujących się hodowlą i rehabilitacją dzikich zwierząt, tym osobom, które je „hodują”,
  • uświadomienia problematyki i niebezpieczeństwa (zwłaszcza w przypadku agresywnych samców zwierzyny płowej) wynikającego z brania do domu zwierzyny, jak również praktycznej niemożności późniejszego zwrócenia zwierzęcia przyrodzie.

Problemy i niebezpieczeństwo, tak pokrótce scharakteryzować należy sprowadzenie do domu lokatora z lasu. Sam pamiętam co się działo, gdy mój tato przyniósł w worku malutkiego dzika-pasiaczka, którego matka padła wskutek zatrucia chemikaliami (żerowała na opryskanym rzepaku). Przywiązał się do nas jak pies, ale był małym chuliganem. Przeorywał rabaty i trawniki, podczas zabaw z dziećmi nadużywał swej siły (zwłaszcza, gdy zaczęły mu rosnąć szabelki), rozpędzał obce psy na cztery wiatry (swoich nie ruszał) i nieustannie szukał dziury w swym kojcu, by móc wyrwać się „na wieś”. Skończył swój żywot tragicznie zanim dożył wieku dorosłego, ale już jako maluch potrafił zbić z nóg dorosłego człowieka. Przypomina mi się tu opowiadanie „Dzik będzie zawsze dziki” z książki myśliwego, Ryszarda Sutego pt. „Łoś w kapeluszu”, w którym głównym bohaterem jest odyniec o imieniu „Basia”, jako warchlak przygarnięty przez autora. Utrzymywany przez kilka lat w cieplarnianych warunkach dzik pięknie się chował i żył z domownikami w jak najlepszej komitywie, choć z racji jego olbrzymiej siły został częściowo odseparowany od dzieci, przebywał w wolierze. Pewnego listopadowego dnia, a więc w okresie dziczych godów (huczki), podczas karmienia, odyniec zaatakował autora i tylko dzięki temu, że ten akurat wybierał się na polowanie i miał przy sobie broń wyszedł z opresji cały i zdrów. Po prostu w odyńcu zawrzały hormony i potraktował swego dwunożnego przyjaciela i opiekuna jak potencjalnego rywala.

Dzik


Jeszcze paskudniej sprawa przedstawia się z jeleniowatymi, z ich męskimi przedstawicielami. Byki oraz rogacze ,gdy dojrzeją próbują ustalić hierarchię, szczególnie niebezpieczne są np. w okresie wycierania poroża (gwałtowny wzrost poziomu testosteronu we krwi) podczas rui, nie tolerują obcych osób, czy źle reagują na pewne kolory. Łagodne podczas wzrostu poroża, po jego okorowaniu są jak to wprost opisywał zmarły niedawno prof. Zbigniew Jaczewski „szalenie niebezpieczne” („Oswojony jeleń atakuje”, ŁP nr 8 z 1996 roku). W „Łowcu Polskim” nr 18 z 1974 roku opisano śmiertelny w skutkach atak niepozornego rogacza na ośmioletnie dziecko. Koziołek został wypuszczony do lasu przez „hodowcę”. Zanim odstrzelono rogatego „sprawcę” tragedii spacyfikowano okoliczną populację saren. Podobne, choć nie tak tragiczne zdarzenie znam z własnego podwórka. We wrześniu 2004 roku w okolicach Wozławek roczny koziołek, również przetrzymywany przez ludzi a następnie „przywrócony” naturze zaatakował ludzi. Ranna została kobieta broniąca swego dziecka (założono jej 36 szwów) przed rogaczem, który w środku dnia podszedł pod zabudowania, dał się nawet podrapać i pogłaskać, ale gdy zaniechano tych pieszczot, zaczął bić przednimi racicami kalecząc nogi oraz brzuch. Kilka dni wcześniej pobódł mężczyznę, że jednak ów znany był w okolicy z zmiłowania do mocnych trunków, nikt jego relacjom nie chciał wierzyć. Tak najczęściej kończy się przywracanie zwierzętom wolności. Albo ginie ono z ręki człowieka, albo pada w paszczęce drapieżnika, albo też zabija je głód. Sporadycznie tylko kończą się one pełnym sukcesem – do tego jednak potrzebna jest wiedza hodowcy i odpowiednie przygotowanie zwierzęcia.

Skoro już powiało grozą, dodam jeszcze, że aby przetrzymywać zwierzynę (czy jakiekolwiek zwierzę chronione) trzeba mieć zezwolenie, a kto: (Art. 51 i 52 ustawy Prawo Łowieckie) przetrzymuje bez odpowiedniego zezwolenia zwierzynę, bez wymaganego zezwolenia wprowadza do obrotu zwierzynę żywą podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do roku. Nie o straszenie mi jednak chodzi, ale wskazanie konsekwencji nierozsądnego wybierania i oswajania dzikich zwierząt, łownych czy chronionych, dużych czy małych. Diametralna większość takich przypadków kończy się tragicznie dla zwierzęcia, wymienione przykłady unaoczniają, że rzadziej co prawda, ale również człowiek może mocno w nich ucierpieć. Pomijając już przykrość ,jaką powoduje strata przywiązanego do człowieka czworonożnego przyjaciela.
DARZ BÓR
ŁUKASZ JĘDRYCH
Wróć do listy artykułów

Nasza oferta | zobacz pełną ofertę

dysponujemy:
  • inwentaryzacją krajoznawczą regionu
wykonujemy:
  • aktualizacje treści turystycznej map, przewodniki
  • oceny oddziaływań na środowisko (Natura 2000)
  • oceny stanu ekologicznego wód (Ramowa Dyrektywa Wodna UE)
  • prace podwodne, poszukiwawcze
prowadzimy:
  • nurkowania zapoznawcze, turystyczne, szkolenia specjalistyczne
statystyki | realizacja : nesta.net.pl